Kto mnie zna, ten wie, że uwielbiam polować na poranki i zachody słońca. Od paru dni mam więcej możliwości obserwacji zachodów, bowiem przeniosłam się z małego do dużego pokoju, z dużym oknem, pod które postawiłam stół i... nawet nie wstając z krzesła, natura podsuwa mi zachwycające widoki. Nie znaczy to też, że pozbawiłam się uczestnictwa w porannych spektaklach. I tak, parę fotek z owych z dwu dni.. Poranki przemglone pachnące, nocną jeszcze, rosą. Zachody bezchmurne, krwiste zapowiadające zmianę pogody, tudzież słoneczną. I księżyc sierpem mieniący, uciekający za horyzont jeszcze przed nastaniem nocy.
Po takim poranku dzień był iście letni, a zachód spektakularny.
Kolejny poranek z oparami niesionymi z nurtem Wisły. Na żywo wygląda to tak, jakby ktoś rzeką spławiał kłęby waty.
Przyłapany na gorącym uczynku, zanim zdążył uciec za horyzont.
Te kilka fotek krwistego zachodu, udostępniając w sieci, "oprawiłam" komentarzem: "Ono jeszcze tu jest i rozpala chmury" i jakbym wykrakała... o czym na ostatnich zdjęciach.
Kolejnego wieczoru postanowiłam wcześniej uchwycić księżyc, a właściwie, jego cząstkę/ sierp.
A w tym wszystkim jakieś nieszczęście 😥 którego widoczną oznaką czarny dym pędzący po wieczornym niebie. 😧
O tak, wschody i zachody niosą za sobą swoistą magię. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMagiczne fotografie...
OdpowiedzUsuń