Na trawniku przed domkiem córki...
...i po zasuszeniu- mocno zmieniła kolor...
Tyle się mówi o 4-listnej koniczynie... Ci, którzy ją znaleźli są zauroczeni i przepojeni szczęściem... Ile jednak prawdy jest w tym, że przynosi ona szczęście?... Gdy pierwszy raz znalazłam 4-listną koniczynkę, miałam jakieś 13-14 lat- byłam w niebo wzięta, bo pomyślałam o szczęściu... na niej się skończyło. Nawet nie próbowałam szukać więcej. Wygląda jednak na to, że to ona rzuciła mi się w oczy na trawniku przed domem córki. Schyliłam się, by ją zerwać. Ale oto moim oczom ukazało się ich kilkanaście i nie tylko 4- a też 5- i 6-listnych. Już nie myślałam o szczęściu, tylko zainteresowało mnie, dlaczego ich tak dużo w jednym miejscu. I choć jest podobna do naszej, jest chyba tylko jej odmianą, o więcej niż trzech listkach... A szczęście?... No cóż, nie jest tylko 4-listną koniczyną, nie jest nawet złotą nicią babiego lata, czy 7-barwną tęczą po burzy. Za szczęściem nie należy ganiać- jest ono bowiem tuż obok nas, w małych rzeczach: we mgle, w śpiewie słowika, w promieniach słońca, w uśmiechu dziecka, w drugim, życzliwym człowieku, w zapachu i dźwiękach natury- tylko trzeba otwartym sercem rozejrzeć się dookoła. Tyle się mówi o 4-listnej koniczynie, a poezja o niej milczy... a to, co jest, nie porywa za serce, są to bardziej dziecięce wyliczanki czy odliczanki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za wszelkie komentarze serdecznie dziękuję- szczególnie za te z cennymi uwagami... :) Dziękuję za Waszą obecność, za życzliwość i przyjaźń, która się rodzi z małych gestów- każdy bowiem z Was jest dla mnie wyjątkowy i cenny, który "kładzie" ślad na to, co robię, a co za tym idzie- na moją historię... :) Rozgość się zatem, miły gościu na moim blogu i zostań tu na dłużej :)