Przed wyjazdem jestem zmuszona pochować wsystko, by uchronić przed kurzem.
Nie lubię takiej sterylności w pracowni- robi wrażenie martwej i zimnej. Jednak nie mam wyjścia, toteż wszelkie papierki, wycinanki, narzędzia i urządzenia lądują na półkach w szafach. Znaczna część leci do przyjaciółki, by mogła z nich korzystać do woli, podczas mojej nieobecności. I tak na półkach zostaje tylko parę książek i świąteczne kartki, by były na oczach dla zainteresowanego, jak się zgłosi po nie, podczas mojej nieobecności. Wszelkie małe ozdóbki też lądują w kartonach i szufladach- pracownia zostaje niemal sterylna... Miałam też w małym słoiczku zerwane makówki, które chciałam też już wyrzucić, bowiem nie dotrwają do mojego powrotu. Chciałam... ale... niemożliwe stało się możliwym, jeden z pączków rozwija się, dając tyle radości, że żal na razie wyrzucać. A w tle jest jeszcze kilka maleństw szykujących się do rozwinięcia. Nie widać tego na zdjęciach, ale pączuszki są już lekko nadpęknięte :) A niech mój "M" potem je wyrzuci.
.JPG)
.JPG)
.JPG)
.JPG)
A tu właśnie w trakcie robienia zdjęć opadła łuska pączka, odkrywając całkowicie kwiat...
Gdy się dobrze przyjrzeć, to następne pączki zaczynają pękać z lekka...
Tu udało mi się zrobić zdjęcie w dużym przybliżeniu, co mi nie wychodzi na co dzień :)
No i moja niemal już sterylna pracownia; z walizką gotową do wylotu i jeszcze jedną paczuszką do wysłania przed wylotem ;)
Nawet półki pozasuwane drzwiami, by się na nich kurz nie zadomowił ;)
Kochani, jeszcze się nie żegnam z Wami, bowiem lecę jutro o 17.05,
a więc jeszcze będę Was śledzić ;)
Jadwiga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Za wszelkie komentarze serdecznie dziękuję- szczególnie za te z cennymi uwagami... :) Dziękuję za Waszą obecność, za życzliwość i przyjaźń, która się rodzi z małych gestów- każdy bowiem z Was jest dla mnie wyjątkowy i cenny, który "kładzie" ślad na to, co robię, a co za tym idzie- na moją historię... :) Rozgość się zatem, miły gościu na moim blogu i zostań tu na dłużej :)