Skoro już jet w moim mieście, to nie mogłam się oprzeć, by nie skorzystać z możliwości porobienia zdjęć tej części miasta, z perspektywy wysokości diabelskiego młyna.
Kochani, uwierzcie mi, że byłam przekonana,
iż po opuszczeniu kosza po pięciu okrążeniach,
nogi będą się pode mną uginały. Nic bardziej mylnego;
jakbym wyszła z pokładu tramwaju czy autobusu.
Po zejściu na ląd, oczywiście spacerek, tym bardziej,
że u boku Oli, która zjechała do mnie na kilka dni.
Spacerek skończył się na odwiedzinach u Pana Sowy
na szarlotce na ciepło z lodami i polaną czekoladą i latte.
Tuż obok naszego stoliczka takie oto, świąteczne jeszcze, torty.
Zapewne postawione bardziej do ozdoby lokalu, niż konsumpcji.
Jadwiga
Ciekawe efekty wyszły :)
OdpowiedzUsuńAle super, wspaniałe zdjęcia Jadziu, torty mniam mniam, wyglądają tak ładnie że szkoda byłoby je zjeść. A jak slicznie wyglądają te wszystkie iluminacje :)
OdpowiedzUsuńRety ja bym się nie odważyła
OdpowiedzUsuńOjej, ja bym się bała, zawsze przerażał mnie diabelski młyn. A torty bardzo apetyczne.
OdpowiedzUsuńBuziaczki, kochana<3
Przejażdżka Diabelskim Młynem - magia.
OdpowiedzUsuńTorty też rewelacyjnie wyglądają.
Pozdrawiam